1. Misja
Spałem około 12 godzin. Przynajmniej tak wskazywał zegarek, który stał obok łóżka. Wydawało mi się, że jestem w raju. Na stoliku czekał na mnie posiłek – składający się z 4 kanapek z szynką i pomidorem, oraz ciepłej herbaty – oraz leżące obok 2 pigułki. Nie miałem zamiaru ich brać, ale posiłek wyglądał niezwykle kusząco.
Już po zjedzeniu pierwszej kromki poczułem się jak na stołówce w obozie. Ciekawe czy jeszcze istniał? Skoro teraz dowódca zmarł, to czy dalej kontynuowali projekt, o którym mówił dr. Konrad? Zapewne i tak tam nie wrócę, więc po chwili przestałem się tym przejmować i wróciłem do śniadania.
Kiedy pochłonąłem już ostatnią kanapkę, usłyszałem dźwięk wpisywanego kodu, a następnie otwieranych drzwi. Do tej pory kojarzyło mi się z czymś złym. Tym razem nie wkroczył żaden żołnierz, ani nikt, kto miałby broń w rękach. Był to nie kto inny, jak sam Konrad. Cały czas miał na sobie kitel, tylko teraz nie było na nim żadnej krwi, ani innego brudu. Kulał na jedną nogę, co od razu przypomniało mi Angie. Gdyby moje myśli powróciły do niej przed jedzeniem, prawdopodobnie straciłbym apetyt. Teraz po prostu zrobiło mi się ciężko na żołądku, a do oczy powoli napływały łzy. Zdołałem je jednak powstrzymać.
– Witaj Dawidzie. Jak się czujesz? – byłem w szoku, że człowiek, który jeszcze wiele godzin temu spowodował śmierć dwóch moich towarzyszy, był dla mnie tak miły.
Postanowiłem nie odpowiadać. Nie chciałem prowadzić z nim żadnych dyskusji, chociaż to i tak było nieuniknione, więc po paru sekundach zmieniłem zdanie.
– Dobrze – Ciężko było się pozbyć negatywnego nastawienia, ale musiałem się przemóc.
– Twoje wyniki są zadowalające. Infekcja niemal w pełni została zneutralizowana. Poleżysz jeszcze maksymalnie 1-2 dni…
– A potem? – Przerwałem mu niemal natychmiast. Musiałem wiedzieć co mnie czeka po tym wszystkim, przez co przeszedłem.
– Cóż… miałem z tym poczekać do jutra, ale skoro chcesz wiedzieć, to nie mam innego wyjścia, jak powiedzieć ci od razu – zdjął okulary, które prawdopodobnie służyły mu do odczytu moich wyników badań, czy innych danych – mówiłem ci wcześniej o tych przeklętych mutacjach, którą wy… ty rozpocząłeś – tutaj spojrzał mi prosto w oczy – nie przedłużając, będziemy musieli wysłać ciebie ponownie w teren.
Nie udało mi się ukryć zdziwienia. Nawet nie próbowałem tego zrobić. Konrad od razu to zauważył i zmienił ton na bardziej łagodny.
– Oczywiście nie pójdziesz sam. Drużyna jest przygotowywana do misji. Będziesz nimi dowodzić, ale oczywiście do pewnego czasu. Oszczędziliśmy cię, ponieważ nie znam nikogo innego, kto mógłby się do tego nadawać. Oczywiście są tu świetne wyszkoleni żołnierze, ale co mi po nich, skoro nie mają doświadczenia w terenie takiego jak ty – Słychać było, że każde słowo wypowiada z większą ekscytacją – Nie znam nikogo, kto przeżyłby tak długo z infekcją na zewnątrz. Uwierz mi, że wielu przed tobą podążało tu, by zdobyć lekarstwo, ale nikt nie dotarł do środka. Poza tym nie byłeś sam, więc zapewne umiesz też dowodzić ludźmi. Jesteś idealnym kandydatem.
Po tej przemowie, zapanowała cisza. Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Nie dlatego, że miałem z tym trudności. Nie wierzyłem w ani jedno słowo, które powiedział. Ja idealnym kandydatem? I to do dowodzenia ludźmi? Chyba nie wiedział nic o tych, którzy mi towarzyszyli. Co się dokładnie z nimi stało, u mojego boku. Cały czas jednak nie wiedziałem co to za misja.
– Co do samej misji – już miałem pytać, jednak kolejny monolog Konrada, uniemożliwił mi zadanie pytania – jest dość prosta. Musisz znaleźć córkę mojego brata. W jej krwi są przeciwciała, które służą nam do tworzenia lekarstwa. Pomogą też w wynalezieniu czegoś, na te cholerne mutanty.
– Kasia? – wypowiedziałem imię małej dziewczynki, której śmierć wydawała mi się najokrutniejszą do tej pory. Nie widziałem jej jednak na własne oczy, więc jest szansa, że mogła dalej żyć.
– Dokładnie o nią chodzi. Musisz ją znaleźć i pobrać krew. Z tego co wiemy, nadal znajduje się w budynku, z którego wypuściłeś dr. Edwarda i gdzie zabiłeś mojego brata – na chwilę jakby spuścił głowę i zrobił przerwę – Mniejsza o niego – otrząsnął się i kontynuował przemowę – Masz tam pójść i ją przyprowadzić. W ostateczności wystarczy jej krew.
– Ona żyje – mówiłem bardziej do siebie, ale na tyle głośno, by Konrad to usłyszał.
– Dokładnie. Dzięki szczepionce, którą otrzymała wiele lat temu, nawet po wielu ugryzieniach będzie żyć. Jest ona bowiem odporna na wirusa – kolejne słowa przeszły jakby trudniej przez jego gardło – Mam jednak nadzieje, że te wielkie stwory jej nie dopadły.
Radyjko, które cały czas miał przypięte do pasa, nagle zatrzeszczało.
– Muszę już iść, wzywają mnie, ale jeszcze tu wrócę. Teraz musisz zbierać siły na misję – przeszedł parę kroków ku drzwiom, lecz jeszcze na moment się zatrzymał – jestem po twojej stronie. Jak będziesz czegoś potrzebował daj mi znać za pomocą tego – jego palec wskazał przycisk znajdujący się na szafce.
To było ostatnie co usłyszałem od doktora tego ranka. Czułem jednak, że tego dnia jeszcze mnie sporo czeka.